Kawalerka to nie tylko stan cywilny święty. To również własne M, małe bo małe, lecz często przytulne, w sam raz dla dwojga. Pan Mirek zapomniał o kawalerce, zobaczmy jednak której.
– Wzięliśmy w końcu ten kredyt na małe M – opowiada pan Mirek, do niedawna w związku nieformalnym z jedną jedyną, którą poznał na studiach. – Nie wiedziałem, że to się tak potoczy. W końcu miałem tytuł magistra nauk i wykładałem towar w markecie wielkopowierzchniowym. Jest szansa po latach na stoisko z kapustą, a stamtąd wiadomo, bo widać już kasy.
Tymczasem kredyt pożerał znaczną część poborów obojga, to znaczy pana Mirka, ponieważ żyli za tak zwane: jej.
– Skąd miałem wiedzieć. Niczego nie podejrzewałem. Owszem, wychodziła do nowej pracy wieczorem i kupiła Jaguara po miesiącu, ale ja popełniłem błąd, bo myślałem tylko o karierze.
Pan Mirek wkrótce został w kawalerce sam, to znaczy właściwie z dwoma kawalerkami naraz.
– Obwieściła mi telefonicznie, że odchodzi, a kredyt bierze na siebie – rozpacza pan Mirek. – Wiem, może to głupie, mam jednak swoje plany. Przecież nie wyskoczę przez okno z parteru. Pozbierałem się jakoś. Chce wynająć kawalerkę komuś za 3 tys. złotych, bo takie są ceny. Samemu zamieszkam w pokoju na mieszkaniu studenckim za 500 złotych, oczywiście tylko po to by się przespać, bo zrobiłem właśnie kurs na podnośnik manualny, więc mogę wozić duże palety z mineralną. No i ta satysfakcja, że jestem taki mini deweloper.